15 metrów do śmierci.


Jestem młodym kierowcą, co nie znaczy, że nieuważnym i mało roztropnym. Co prawda mój staż nie jest tak duży, jak mojego taty, który już bez mała 40 lat porusza się samochodem. Staram się zawsze respektować przepisy ruchu drogowego, a co najważniejsze – rozglądam się jak szalony, gdy wjeżdżam z drogi podporządkowanej na główną. Uważam też, że gdyby nie moja zimna krew i uwaga, nie pisałbym tych słów. Wracając od swojej dziewczyny (teraz już byłej), wraz z moim kolegą z jednej ze wsi nieopodal Starachowic, wracałem spokojnie „90-tką”, jak Pan Bóg przykazał do domu. Było lato, w samochodzie panowała okropna duchota, słońce odbijało się od asfaltu, co nie pomagało mi z moją wadą wzroku. Starałem się jednak maksymalnie skupić się na drodze, tak by zauważyć każdy szczegół. Zauważyłem, że jakieś 70 m przede mną ogromny TIR z naczepą wjeżdża na drogę główną, po której się poruszałem, na dodatek w kierunku przeciwnym do mojego! Odruchowo zaparłem się nogami na hamulcu i sprzęgle, a koła mimo posiadanego ABS-u zblokowały się, niemiłosiernie piszcząc. Dosłownie o włos przed rozbiciem samochodu mojego taty, ABS zadziałał i udało mi się wyhamować. Kumpel na siedzeniu pasażera zrobił się blady jak ściana, wpadł w lekką panikę, ja natomiast, z nerwów zacząłem trąbić i wyzywać kierowcę ciężarówki. Zobaczyłem na jego twarzy ździwienie, jakby pierwszy raz widział mnie na tej drodze. No cóż, większy może więcej. Adrenalina skoczyła mi dopiero wtedy, kiedy wysiadłem z samochodu i uświadomiłem sobie, jak blisko byłem skasowania samochodu, a co najważniejsze straty życia mojego i kolegi. Nie życzę nikomu takiej sytuacji i popieram przewóz towarów koleją.